niedziela, 26 października 2008

Susa



Skończyliśmy wycieczkę do Sacra di San Michale około 13-tej, mieliśmy jeszcze pół dnia na zwiedzanie. Widoczność tego dnia była dość kiepska - pogoda była dość barowa. Udaliśmy się na przystanek kolejowy w Sant’Ambrogio. I mimo małego zmęczenia, zdecydowaliśmy się jechać do Susy.

W Sant’Ambrogio mamy bardziej do czynienia z przystankiem kolejowym, niż stacją. Nie ma tu żadnej kasy, ale jest za to automat, w którym zakupiliśmy bilety. Cena 2.50 EU (podobnie jak z Turynu do Sant’Ambrogio). Wnoszę więc, że trasa ta jest traktowana jako podmiejska i każdy bilet kosztuję 2.5 EU. Pojechaliśmy pierwszym możliwym pociągiem w kierunku Susy, nie był to jednak pociąg bezpośredni. Jednak liczyliśmy, że po drodze się gdzieś przesiądziemy.

W sumie w przewodniki nie poświęcają zbyt wielkiej uwagi miasteczku Susa, jechaliśmy, więc bez żadnych oczekiwań.

Dworzec kolejowy w Susie, jest dość obskurny i już dalej nie można stąd odjechać. Nie ma też tu ani kasy, ani automatu na bilety. W pobliżu znajduję się informacja turystyczna, ale tego dnia była nieczynna. Mgła przysłaniała okoliczne szczyty alpejskie.

Znaleźliśmy plan miasteczka, które okazało się urokliwym typowo włoskim osiedlem, w którym mamy dużo wąskich uliczek, a ludzie snują się leniwie, głównie odpoczywają. Napotkaliśmy ludzi nie tyle pracujących, co najwyżej dyskutujących bez końca z sąsiadami.


Najpierw via Roma dotarliśmy do Chiesa del ponte, tutaj znajduję się muzeum Dioscesano. Wspomniana świątynia stoi nad rzeką Dorą, tą samą, która przepływa przez Turyn. Nie wchodziliśmy do muzeum, które wbrew informacji otrzymanych w Turynie, było otwarte.

Udaliśmy się do głównej atrakcji turystycznej - Dumo di San Giusto - pięknie zachowanej (chyba) gotyckiej katedry. Obok katedry znajduję się symbol miasteczka: Porta Savoia. Katedra zrobiła na nas niesamowite wrażenie, większe niż katedra, którą widzieliśmy w Aoście.


Z placu przed katedrą skierowaliśmy się do parku Augusta. Tutaj stoi postument z Augustem trzymającym prawą rękę uniesioną w rzymskim geście. Park leży u podnóża małego pagórka, na szczycie, którego wzniesiony jest antyczny łuk - Arco di Augusto - zbudowany na cześć cesarza przez króla Galów Cottiusa. Od nazwiska tego celtyckiego wodza wzięły nazwę okoliczne Alpy, zwane kotyjskimi.

Nie daleko łuku, znajdziemy resztki akweduktu, oraz zamek Adelajdy, który jest teraz w fazie prac remontowych - wydaje się, ze staje się hotelem.


Przechodząc pod akweduktem dochodzimy do dobrego miejsca widokowego, stąd widać rodzaj drogi z dwu stron ogrodzonej murem, który po części jest chyba jeszcze murem rzymskim. Okolica sprawia wrażenie działek, lub jakiś sadów. Stąd udaliśmy się do ostatniej atrakcji turystycznej Susy - amfiteatru rzymskiego. Idąc tą ciekawą drogą, rodzajem spacerniaka, minęliśmy małą kaplice, w końcu doszliśmy do dobrze zachowanego amfiteatru. Widać, że wciąż jest miejscem spotkań. Jest to duża arena, otoczona wkoło małymi trybunami. Miejsce obdarzone dobrą akustyką, sprawdziliśmy eksperymentalnie.

Z amfiteatru udaliśmy się, inną drogą na dworzec kolejowy, po drodze minęliśmy kościół świętego Franciszka, oraz basen miejski.

Na koniec wycieczki dokonaliśmy małych zakupów. Zakupiliśmy ciasto, będące podobno specjalnością wypiekaną w miasteczku: Foccace di Susa. Okrągłe drożdżowe ciasto posypane cukrem pudrem – slogan reklamowy zachęcający do kupienia ciasta brzmiał: „Il dolce segusino che conquisto i romani”. Naszych podniebień placek nie zdobył, ale zawsze to ciekawe skosztować miejscowego smakołyku.

Zauważyliśmy dużą liczbę sklepów z alkoholem, nastawionych głównie na klientów francuskich. Domyślam się, że tutaj alkohol musi być tańszy niż we Francji. My również zakupiliśmy, co nieco. Kupiliśmy alkohol produkowany w Piemoncie, a właściwie w Turynie, Martini bianco.

Muszę napisać, że Susa to bardzo urokliwe miasteczko, w którym można znaleźć spokój i poczuć klimat średniowiecza, a nawet klimat czasów antycznych.

Nie mogąc zakupić biletów na pociąg, wróciliśmy na gapę, konduktor się nie zjawił…

Brak komentarzy: