niedziela, 26 października 2008

Sacra di San Michele


Mieliśmy (wraz z moją żoną) ponownie udać się do La Palud (patrz), chcieliśmy przejechać się kolejką linową ze strony włoskiej na stronę francuską. Na dzień przed wyjazdem napisałem maila, aby upewnić się czy kolejka działa i jakie są ceny (jest to dość droga zabawa). Okazało się, że część kolejki pomiędzy ostatnią włoską stacją i pierwszą francuską jest w remoncie.

Ponieważ, zaplanowaliśmy już jednodniowy wyjazd, a ja zdążyłem powiedzieć w pracy, że mnie nie będzie, zaczęliśmy na gwałt szukać innego atrakcyjnego do zobaczenia miejsca. Przypomniałem sobie o dolinie Susa, którą chciałem zobaczyć. Od tygodnia w Turynie było dość mgliście, więc nie wierzyliśmy za bardzo w możliwość zobaczenia szczytów alpejskich, dlatego raczej szukaliśmy czegoś atrakcyjnego „zabytkowo”.


Okazało się, że na zachód od Turynu, kilkanaście, może dwadzieścia, może trzydzieści kilometrów od miasta znajduję się opactwo, które zostało w 1994 r. uznane turystycznym symbolem Piemontu. Jest to sacra di San Michele. Na szczycie o wysokości ponad 900 m.n.p.m zbudowano opactwo, które wygląda tak spektakularnie, że stało się, podobno, znaczącą inspiracją dla Umberto Eco (pisarz ten urodził się całkiem niedaleko bo w drugim co do wielkości mieście Piemontu, Alekssandrii) by napisać „Imię Róży”.


W dużym pośpiechu zaczęliśmy szukać sposobu, w jaki można się dostać do opactwa. W przewodniku Pascala sugerowano podróż samochodem. Na stronie opactwa, znaleźliśmy pewne wskazówki, jak dotrzeć pociągiem, a potem pieszo, wskazówki te okazały się zupełnie niezgodne z rzeczywistością.

Najbliżej położonym miasteczkiem w pobliżu opactwa, skomunikowanym kolejowo z Turynem jest Sant’Ambrogio. Leży ono na trasie do kolejowej do doliny Susa. Jest wiele pociągów podmiejskich które jeżdżą dość często, jednorazowy bilet kosztuje 2.50EU.



Wyruszyliśmy wczesnym rankiem, bowiem opactwo jest otwarte w godzinach przedpołudniowych, a potem popołudniowych. Karty muzealne piemonckie są uznawane i pozwalają na darmowe wejście do opactwa. Po jakiś 30 minutach, może 40, byliśmy w Sant’Ambrogio. Wychodząc ze stacji od razu zrozumieliśmy, dlaczego to opactwo jest tak sławne, jest ono usytuowane na najwyższej górze w okolicy, wzgórze Pirchiriano (965 m.n.p.m), górze niezmiernie stromej. Jest widoczne podobno nawet z Turynu, pod warunkiem, że nie ma smogu w mieście.

Przy stacji był drogowskaz, wskazujący kierunek drogi do opactwa, ale to był jedyny drogowskaz w promieniu jakiś 500 m, zaczęliśmy błądzić po Sant’Ambrogio, nie wiedząc, czy istnieje jakiś szlak do San Michale, czy należy udać się droga asfaltową, okrężną. Znaleźliśmy plan miasteczka, i skierowaliśmy się do miejscowego kościoła. Miałem nadzieję znaleźć tam jakieś dalsze wskazówki.


W pobliżu kościoła pojawiło się ponownie oznakowanie trasy do opactwa. Okazało się, że za kościołem, zaczyna się starożytna trasa mułów, używana kiedyś do transportu żywności. Poszliśmy wzdłuż stromej ścieżki, wzdłuż której umiejscowione były krzyże drogi krzyżowej. Droga krzyżowa kończyła się w małej miejscowości San Pietro, tak 2/3 drogi do opactwa. Po 1.5 h marszu z Sant’Ambrogio byliśmy na szczycie. Niestety było dość mgliście i widok nie był tak spektakularny. Ale i tak było warto.


Opactwo zostało założone w X w. i należało pierwotnie do zakonu Benedyktynów, jest to opactwo pod wezwanie Michała Archanioła, znajduję się ono w połowie drogi pomiędzy świątyniami św Michała Archanioła we Francji (w Normandii) oraz górze świętego Michała w Pulii we Włoszech.



Na miejscu zostaliśmy zaopatrzeni w broszurę po polsku, która opisywała całą udostępnioną trasę turystyczną wewnątrz opactwa. Wchodzi się do niego stromymi schodami umarłych. Na których kiedyś wystawiono ciała zmarłych, by oddać im ostatni hołd. Po przejściu schodów umarłych wyszliśmy na taras, przed bramę do kościoła. Kościół jest umocniony przez wybudowane później łuki wspierające. Wzmocnienia te nadają całej budowli charakterystyczny wygląd.


Kościół jest zachowany w stylu romańskim, znajdziemy tu wiele fresków świętych, oraz sarkofagi z prochami członków rodziny Sabaudów, rodziny królewskiej, rządzącej przez lata w Piemoncie.

Z kościoła wyszliśmy na kolejny dziedziniec, z którego schodami na dół doszliśmy do pozostałości po zniszczonej części opactwa. Jest tu wieża niejakiej pięknej Aldy, która uciekając prze najemnymi żołnierzami skoczyła w przepaść, ale dzięki anielskim mocom szczęśliwie przeżyła upadek. Dziewczyna wierząc w swoją moc, skoczyła raz drugi, jednak ten upadek był śmiertelny. Nigdy nie należ za bardzo naciągać fortuny…



Dziś opactwo należy do państwa włoskiego, zostało oddane we władanie ojcom Rosminianom.

Na zakończenie wizyty wypiliśmy smaczne cappuchino w pobliskim barze, prowadzonym przez bardzo miłe starsze małżeństwo.

Na pewno, gdy będzie doskonała widoczność powrócę do tego miejsca raz jeszcze, bo widoki muszą być powalające.

Brak komentarzy: